Świat zamknięty w białej porcelanie i aromacie tysiąca herbat. Tu się spotykają niemal każdego dnia, na godzinę, czasem na piętnaście minut. To jest ich świat, który ma im starczyć na resztę dnia. Na długie dzienne godziny, na długie nocne czuwanie, czasem do świtu. A wtedy znowu przed oczyma staje magia zamknięta w filiżance aromatycznej herbaty, w wibrujących dźwiękach saksofonu w tle, poezja rozsypana na małych karteczkach, na żakardowych obrusach w świetle świec i wszechobecnym zapachu wanilii i cynamonu.

Tylko tam ją spotyka. Nie wie, co robi, poza zaczarowanym światem herbaciarni. Nie wie gdzie pracuje, czy ma męża, dzieci, jaki jest jej dom.

Lubi tu przychodzić na przerwę w pracy. Rzeczywistość tego miejsca jest tak różna od ogólnie przyjętej, że godzina relaksu tutaj daje mu więcej niż dzień lenistwa gdzie indziej.
Nie zauważa jej od razu.
Siaduje zwykle przy stoliku ustawionym obok wielkiego lustra w starej drewnianej ramie. Pewnego razu wszystkie miejsca są zajęte.Przy lustrze siedzi tylko jedna pani, drobna brunetka mniej więcej w jego wieku. Spogląda na niego wielkimi jak u dziecka, czarnymi oczami i mówi:
-Zajęłam pana stolik, przepraszam, ale nie było innych wolnych miejsc-
-Mój stolik? - Pyta zdumiony
-Tak, widuję tu pana często. Zawsze siedzi pan przy lustrze. Ja wolę ten stolik przy oknie, ale jest zajęty.
Intryguje go.Sam nie wie, czemu.
-W takim razie czy nie obrazi się Pani, jeżeli się przysiądę i zaproponuję wspólną herbatę?
-Dlaczego nie?
Sam się dziwi jak mógł dotąd nie zauważyć tych wielkich oczu z prawdziwymi złotymi iskierkami
-Nie będę pytał czy lubi pani to miejsce, bo wiem, że tak. Trudno go nie lubić.
-Rzeczywiście trudno. A wie pan, jakie jest motto tej herbaciarni?
-Nie nie wiem, nigdy nie czytam tych ich napisów
-A szkoda, bo czasami warto. Ich motto brzmi "Największą przygodą w życiu człowieka jest rozmowa z drugim człowiekiem. W czasie rozmowy wszystko się może zdarzyć. Życie się może zdarzyć."
-Pani tak myśli?
-A pan nie?
-Chyba nie jestem szczególnie rozmowny
Przez chwilę milczą oboje. Nie peszy ich to milczenie, nie stwarza pustki. Herbata aromatycznie paruje z białych filiżanek w drobne kwiatki. Patrzą na siebie. Oczu od siebie nie odrywają. Jej złote błyski i drobne zmarszczki wokół oczu, jego szare, ale żywe, pełne blasku, jak nigdy dotąd.
-Lubi pan celtycką muzykę?
-Przepraszam?- Pyta zdezorientowany
-To ta płyta,którą słychać w tle
-A tak, bardzo lubię muzykę tego miejsca
-Ja też. Lubię jego zapach i kolor, lubię światło i muzykę, no i cały nastrój oczywiście
-Wrażliwa z pani osóbka
-Wrażliwa- potwierdza
Siedzą milcząc przez jakiś czas. Wreszcie ona podnosi się pierwsza
-Muszę już iść niestety, ale. dziękuję
Patrzy na nią
-Jutro?- Pyta zaskoczony własną śmiałością
-Jutro- potwierdza ona skinieniem głowy
Następnego dnia dokładnie w samo południe siedzi przy "swoim" lustrze. Przy stoliku "okiennym" siedzą dwie panie. Zupełnie inne. Nie czeka długo. Wchodzi ciemna, cała w miękkich pluszach od luźnego golfu pod szyję po kostki w długiej spódnicy.Uśmiecha się. Siateczka drobnych zmarszczek wokół oczu, jest wyraźnie widoczna nawet w tym przytłumionym świetle. Wstaje, pomaga jej zdjąć poncho. Witając się nie dotyka jej w żaden sposób. Siadają przy lustrze. Zamawiają wspólną herbatę w podwójnym imbryczku i ciasto cynamonowe dla niego.
-Obudziłam się dzisiaj rano z wierszem w głowie. Nie mogę się od niego uwolnić. Czasami tak się dzieje, a po tym słowa znikają i nie wracają już więcej.
Patrzy na niego wyczekująco.
-Nie wiem- mówi- nigdy nic takiego mi się nie przytrafia. Nie bardzo poetycki ze mnie facet.
-Nie? Naprawdę? A mnie się wydaje. że ukrywa pan w sobie duszę prawdziwego artysty
-Artysty? Ja? W żadnym wypadku. Podziwiam artystów, może nawet im zazdroszczę, ale sam niestety nie jestem jednym z nich. Zero talentu.
Ona kręci głową niedowierzająco, ale nic nie mówi patrzy na niego tylko, z ciepłym uśmiechem w oczach.
-Ale pani? Pani wygląda na artystkę. Jest pani poetką?
-Nie, skąd ten pomysł?
-Wspominała pani o wierszu, który dziś już od rana.?
-A tak,ale to nie mój wiersz broń Boże. Jestem malarką.
-Więc jednak artystka
Śmieją się oboje.
-Sama nie wiem czy parafrazując Norwida, artystą się nie jest, artystą się bywa, czy to jest prawda, bo przecież jak się jest artystą, to wszystko, całe życie, cały świat postrzega się w ten szczególny sposób, poprzez swoją własną wrażliwość. Nie mogę nawet powiedzieć, że malarzem się bywa, bo przecież patrząc, patrzę zawsze jak malarz, chociaż wcale niekoniecznie muszę od razu chcieć malować. A pan, co o tym myśli?
Patrzy na nią długo. Uśmiecha się.
-Chyba nigdy po prostu o tym nie myślałem, ale zgadzam się ze zdaniem, że artystą trzeba się urodzić
-Jasne, bo jak się człowiek nie urodzi, to w żaden sposób nie może zostać artystą
Oboje wybuchają śmiechem

 

-A, co pani lubi malować najbardziej?
-Rozmaicie. Przez wiele lat utrzymywałam się z malowania kopii obrazów holenderskich mistrzów, nie powiem żeby mi to sprawiało szczególną frajdę, ale słyszałam gdzieś zdanie, że to nie wstyd malować zachód słońca, wstydem jest malować go do dupy., przepraszam za..- śmieje się. Patrzą sobie w oczy. On widzi jej zmarszczki i myśli, że już wie skąd się wzięły. Tyle, co teraz nie śmiał się nigdy. Patrzy na nią i coś ciepłego i bardzo, bardzo miłego łaskocze go gdzieś w środku.
-Czas już na mnie- mówi ona- siedzimy tu już 1,5 godziny
-niemożliwe, nie pamiętam, kiedy ostatnio tak straciłem kontrolę nad czasem
-Jutro?
-Jutro.

 

Obcy ludzie i to miejsce. Każdego dnia spotykają się o tej samej godzinie. Przechodzą wszystkie fazy tego herbacianego flirtu. Od banalnych dialogów, przez żarty i delikatne badanie gruntu wspólnych zainteresowań, aż po pełne napięcia milczenie. Już bez śmiechu, nawet bez uśmiechu. Pewnego marcowego dnia przychodzi, czeka, ale nie ma jej. I wtedy zdaje sobie sprawę, że nic o niej nie wie. Nic o jej prawdziwym życiu. Nie zna nawet numeru jej telefonu. A jeżeli nie przyjdzie już więcej? Nigdy jej nie zobaczy. Stara się nie widzieć, że wpada w panikę, że serce mu łomocze, że boi się jutra.
Nie było jej przez tydzień. Pada deszcz. Siedzi jak zwykle przy lustrze.
Już nie czeka.
Właśnie wstaje, kiedy otwierają się drzwi. Ona mokra od deszczu.
-Musiałam niespodziewanie wyjechać, przepraszam.
Radość, złość, żal, radość, radość, radość. Pchany nieprzepartym impulsem podchodzi do niej, dotyka jej dłoni, włosów, ust. Nagle jakby przypomina sobie gdzie są, cofa rękę. Siadają przy stoliku. Jak zawsze? Jednocześnie dotykają stojącej po środku świecy. Ich palce, ich dłonie splatają się tak jakoś rozpaczliwie. Dotyka ustami jej dłoni, całuje palce, po tym wnętrze, ciepłe i lekko wilgotne. Milczą. Energie aż gęste zamykają im usta. Otwierają serca. Wiedzą. Tysiące słów niewypowiedzianych i tych, które już powiedzieli. Tego dnia, kiedy pomaga jej włożyć poncho, otula ją czule, ustami muska jej czoło, włosy, szyję. Wzrusza go zapach jej skóry. Kocham- myśli.
Tak bardzo bała się, że już go więcej nie zobaczy, a teraz dotyk jego ust na włosach, szyi obudził w niej te już dawno zapomniane dreszcze. Te, o których istnienie już się nie podejrzewała. Tak bardzo za nim tęsknię. Kocham - myśli.
-Jutro?
-Jutro.
Po wyjściu rozpiera go szczęście. Nareszcie znowu coś czuje. Ona jemu wzajemna. Taka piękna, urocza, taka. bliska. Tylko, co dalej? Co on o niej wie? Pewnie ma męża i dzieci. Gdzieś swój bezpieczny dom. A on? On jest sam. Od lat rozwiedziony, ale to przecież nie powód żeby rujnować życie istocie takiej jak ona. Nawet nie wie jak ma na imię. Jakoś tak wyszło. Zawsze pan, pani. Co może jej zaproponować? Tak subtelnej, eterycznej, bajkowej. Hotel? Jakieś ukradkowe spotkania? Ryzyko rozbicia rodziny, wyrzuty sumienia? Ideał, który sięgnie bruku? Nie, w żadnym razie. Co robić? Całą noc bije się z myślami.
Po jego wyjściu, długo jeszcze siedzi sama przy stoliku. Kocham go, a nawet nie wiem jak ma na imię. Pewnie ma jakiś dom,rodzinę. Pewnie czeka na niego żona. Zawsze tak się śpieszy. Może ma dziecko, a może dwoje? Jak mogłabym wchodzić w jego życie? I co by to dało? Spotkania ze mną już nie tak platoniczne. Moje serce, moje ciało, zawsze tylko dla niego.Będę chciała więcej, ciągle coraz więcej. Jestem przecież taka samotna. Od ilu to już lat? Mąż zmarł blisko 10 lat temu. Tak bardzo wtedy cierpiałam. Nie, nigdy więcej. Łzy powoli płyną jej po twarzy, żłobiąc głębokie bruzdy w upudrowanych policzkach
Nigdy więcej- powtarza. Płacząc wychodzi z herbaciarni.Za sobą pozostawia blask świec, zapach tysiąca herbat i dyskretny brzęk białej porcelany.
Nigdy więcej żadne z nich nie wróci do tej herbaciarni. Nigdy też nie dowiedzą się o tym, że decyzję o rozstaniu podjęli jednomyślnie i że była ona błędna.